Kilka dni walczyliśmy
o Hektora. Niestety, nie udało się. Straciliśmy największego, ale i
najmilszego, pozbawionego trosk życia codziennego domownika. Ja straciłem
jeszcze wielkiego przyjaciela, z którym nawet w najgorszych chwilach (a takie
każdy z nas przecież ma) mogłem się przytulić, pobawić, czy po prostu wyjść na
wspólny, milczący spacer.
Hektor nie był
fałszywy, nie zależało mu tylko i wyłącznie na własnych korzyściach, nie kłamał
i nie starał się manipulować. Taki inny po prostu był i dzięki temu był dla
mnie tak skuteczną odskocznią od tych wszystkich rzeczy, które mnie niestety
codziennie spotykają.
Pamiętam, ze na
początku jak ten kilkunastokilogramowy szczeniak się u nas znalazł, bałem się.
Nie wiedziałem, czy sobie poradzę z takim nowym obowiązkiem, zwłaszcza, ze ów
„obowiązek” w kolejnych miesiącach systematycznie nabierał kilogramów, by w
dojrzałym już wieku osiągnąć wagę boksera w kategorii ciężkiej. Na koniec
swojego życia ważył 125 kg, przy czym rekord w tej rasie to 136 kg.
Ale okazało się, że i
my nauczyliśmy się Hektora i Hektor nauczył się nas. Po prostu stał się
pełnoprawnym członkiem rodziny. Bo takim też był.
Tym większy żal w
sercu, że po czterech zaledwie latach musieliśmy go pożegnać. Tak nagle, po
zawale…
Znalazłem w tym
ukochanym czworonogu zrozumienie i spokój – tak bardzo potrzebne mi wartości.
Znalazłem też sporo miłości, której nie zapomnę do ostatnich moich dni.
Nie znajdę jednak
teraz właściwych słów. Są łzy. I pamięć o największym przyjacielu jakiego
kiedykolwiek miałem. I bardzo Ci za to Hektorku, mój ukochany psiaku dziękuję…