Siłą rzeczy, wszak ów
temat nie schodzi od tygodni z czołówek prasowych i telewizyjnych informatorów,
obserwuję zamieszanie, wzajemne wymiany inwektyw związanych z referendum w
sprawie odwołania prezydent Warszawy, które ma odbyć się w najbliższą
niedzielę.
Patrzę na to wszystko
i za głowę się łapie. W tym nie ma krzty samorządności, tylko i wyłącznie
politykierstwo. W ten sposób bardzo dobry instrument demokracji bezpośredniej –
referendum jest wykorzystywane do brutalnej walki politycznej. Przecież dla
największych partii politycznych właśnie stolica stanowi przedpole potyczek,
które na co dzień prowadzą na Wiejskiej.
Dla nich tutaj
zwycięstwo lub porażka są wyznacznikiem tego, co może stać się w wyborach
powszechnych. I przez to właśnie nie ma mowy o samorządności, o sporach
opierających się na merytorycznych argumentach, wyliczeniach matematycznych,
twardych danych. Za to mamy prawdziwy festiwal gry na emocjach mieszkańców. W
tle wybrzmiewają puste oskarżenia, wzajemne obrażanie się i często
prześciganie, kto będzie bardziej kontrowersyjny.
Mimo, że na wszystko patrzę
z pewnej odległości, to jestem przekonany, że sami warszawiacy mają tego
wszystkiego po dziurki w nosie. Chcą by ich miasto – tak jak miało to być w
zamyśle twórców reformy samorządowej – o nich dbało, interesowało się ich
kłopotami, spełniało niekiedy ich marzenia. Na pewno nie życzą sobie, by zamiast
tego stolica ubabrana była w politycznych zapasach.
Po to wybory
samorządowe są przeprowadzane co cztery lata, by referendum bezpośrednie było
instrumentem podejmowanym w skrajnych przypadkach. Jak się pojawiają zarzuty
karne, czy gospodarcze. Inaczej opinię o danym włodarzu mieszkańcy
przedstawiają w kolejnych wyborach. W innym przypadku, w mojej ocenie,
referendum staje się wyłącznie kartą w grze politycznej.